Ósmy rok prezentujemy opowiadania spod znaku "Strachów chroberskich", których autorem jest śp. Bolesław Dobaj, rodem z Chrobrza, a które ilustruje Rafał Bochniak.
Od zarania dziejów, ludzkość próbowała dociec czy istnieje życie po życiu, a każdy najdrobniejszy nawet element związany ze śmiercią wiązał się z odpowiednim rytuałem. Szczególnie zakorzeniły się one w ludowych wierzeniach, które rzadko kiedy miały coś wspólnego z logiką czy nauką Kościoła Katolickiego, nie mniej jednak stanowiły istotny element naszej kultury. Wzbogacały je opowieści, które przekazywane był z pokolenia na pokolenie, funkcjonowały w świadomości naszych przodków i często uzupełniane były o nowe historie. Kilka dobrych lat temu w moje ręce trafił rękopis Bolesława Dobaja z Chrobrza, który zawierał spisane historie o duchach i demonach, opowiadane w naszej miejscowości. Bezcenny zapis wierzeń, doświadczeń i sytuacji.
DEMON JEŹDŹCA NA KONIU. ROK 1924
Od czasu kiedy ojciec mój z kolegą uciekli pamiętnej nocy na cmentarz przed fantomem demona, niby rządcy objazdowego minęło blisko 4 lata i znów podobna historia zdarzyła się mojej matce, która pewnego jesiennego wieczoru opowiedziała nam swoją przygodę.
– Pamiętam, że było to w grudniu. Jesień w tym roku była wyjątkowo ciepła. Na dworskiej łące od gorzelni posiali nową trawę aż do samej rzeki. Trawy tej nie koszono, aby się dobrze ukorzeniła. Trawa była gęsta jak szczotka i zielona, bo przymrozków nie było. Miałam chłopca małego, (czyli mojego starszego brata), który miał dwa lata. Mleko braliśmy po sąsiadach, ale wciąż były jakieś usterki. Dziś nie będzie mleka, bo jej dzieci zjadły, a to znów krowa cielna, a to inne przyczyny. Z tych to powodów kupiliśmy sobie kozę, rasową kozę. Kiedy kupiliśmy kozę, to i koleżanka Julka też kupiła, bo też mleka nie mieli, a może z zazdrości? Pewnego dnia właśnie w grudniu umówiłyśmy się, aby na tych dworskich łąkach narwać trawy, choć po worku dla naszych kóz na niedzielę. A wiec w sobotę w wieczór poszłam do Julki, by szła za mną narwać tej trawy. Wtedy okazało się, że Julka iść nie może bo przyszli jakieś tam goście, więc nie może ich zostawić samych. Może jutro – powiedziała.
– Jutro, jutro. W niedzielę pójdziesz, w dzień? – Zdenerwowałam się, bo na jutro nie miałam paszy dla kozy. Nie chcesz iść to nie, idę sama. A choć samej nie było mi przyjemnie, bo do rzeki kawałek drogi, ale pomyślałam sobie, że jak pójdę to i przyniosę bez jej towarzystwa, a ona niech się kręci jutro za paszą. Kiedy zaszłam do rzeki, obejrzałam się – cisza dookoła wszędzie, trawa piękna, mięciutka, za pięć minut narwę worek. Już mam się schylić, rwać, aż tu słyszę, że ktoś jedzie na koniu. Pomyślałam sobie – jak ja się wytłumaczę? Co ja tu robię – jak mi się zapyta – o tej porze. Aha – powiem, że tu gdzieś mąż łapie ryby, a ja go szukam.
Przykucnęła pod krzakiem wikliny, by jeździec ją minął i wtedy zobaczyła wyraźnie czarnego jeźdźca na czarnym koniu. Koń wielki jak smok pędzi ścieżką obok truchcikiem. Już słyszy zmęczony oddech konia: pach pach, pach pach- rzemienie siodła grają. Jeździec zbliża się widzi go wyraźnie i naraz gwałtowna śpiączka ją obezwładnia. Jeszcze raz spojrzała na jeźdźca jak przez mgłę i już śpi. Jak długo spała tego nie wie, jedną minutę czy pięć? Wstała spod krzaka wikliny jakaś taka bez myśli i czucia. Pomyślała – Chyba nie będę rwać tej trawy – chęć ją odeszła zupełnie – chyba wrócę do domu. Nie bała się, ale chęć ją odeszła. Ruszyła więc z powrotem wprost na światełko w domu Julki. Uszła już cały kawał drogi otępiała i bezmyślna, dopiero, kiedy przeskoczyła rów i weszła na chłopskie łąki strach podciął jej nogi gwałtownie, aż się oblała zimnym potem. Pędem ruszyła, bo oto już ją łapie za plecy. Włosy dęba jej stanęły i dreszcze grozy raz po raz przelatują od stóp do głowy. Przewróciła się i wstała, ale znów nogi jej się uginają, znów upadła. Krzyczeć nie może, bo krtań ma ściśniętą. Ogląda się raz po raz, bo oto ten na koniu już ją dopada. Wreszcie dopadła do domu koleżanki i zastukała jak na alarm. Z mieszkania wypadła Julka poznała ją i zapytała:
– Cóż tak walisz? Stało się co?
– Ledwie tu dopadłam z duszą na ramieniu, przewróciłam się parę razy.
Zaczęła opowiadać jej o przygodzie i co przeżyła.
– Może ci się zwidziało?
– Ooo! Szkoda że ciebie tam nie było moja gierojko. Pierwsza byś w majtki narobiła.
Julka rada była, że nie poszła po trawę, że to nie jej się przydarzyło, bo ona już słyszała, że tam w tym miejscu to nawet widzieli karetę przejeżdżającą przez bród. Karetę w cztery czarne konie zaprzęgniętą.
– Chodź do domu, napijesz się herbaty, a potem Tadeusz odprowadzi cię do domu. Tylko nic nie mów przy tych gościach.
W domu opowiedziałam Władkowi o tym demonie i co ja przeżyłam.
– Widzisz – powiedział mój ojciec – znów wychodzi na to jakoby duchy pilnowały dworskich obszarów.
DUCH OJCA WYRYWA PÓŁKĘ. ROK 1950
Zaraz po wojnie z domu naszego rozjechali się wszyscy. Najpierw stryjowie, a potem my obaj z bratem. Ja miałem już 24 lata, a brat młodszy 21. Pewnego dnia matka nasza powiedziała:
– Wy chłopcy musicie gdzieś jechać, bo ojciec prawdopodobnie już prątkuje.
Ojciec chorował już trzeci rok na płuca, a jak wiadomo na tę chorobę lekarstwa nie było. Podobno są już takie leki w Ameryce na płucną chorobę, ale u nas o tym nawet nie wszyscy słyszeli. Po wsiach ukrywano w tajemnicy chorobę płuc, tak zwane suchoty, bo to była podobno choroba biednych, a jeśli zachorował ktoś z bogatych to mówiono, że na serce, bo to była choroba szlachetna. Po wojnie naród był wymęczony i wyjałowiony.
Tysiące ludzi ukrywało się w poniewierce o chłodzie i głodzie. Nikt też nie wiedział ani nie przypuszczał, że jest chory lub zagrożony gruźlicą. Stan ten sięgał blisko sto procent. Wyjechaliśmy więc obaj z bratem na ziemie odzyskane, osiedlając się koło Szczecina. Tam tez założyliśmy sobie warsztat krawiecki, choć byliśmy jeszcze niedouczeni. Tak minął nam rok na zachodzie.
Ojcem opiekowała się matka. Ojciec leżąc powalony chorobą, mimo swych dolegliwości tęsknił za nami i tęsknotę wyrażał w listach, ale matka pod spodem z obawy o nas dopisywała, abyśmy nie przyjeżdżali, byśmy nie zetknęli się z zarazkami, które chory ojciec rozsiewał, mimo higieny o którą matka się starała. Pewnego czerwcowego dnia dostaliśmy telegram: „Ojciec zmarł. Przyjeżdżajcie na pogrzeb.” Przyjechaliśmy więc z bratem na pogrzeb ojca w nastroju nie najlepszym, bośmy przecież nie odwiedzili ojca przed śmiercią. Ojciec sam, znając swoją chorobę obawiał się o nas, ale mimo wszystko chciałby zobaczyć nas przed śmiercią, więc leżał tylko i mówił sobie: „trudno”. Kiedy zajechaliśmy ojciec był już w trumnie, a matka poszła załatwiać sprawy związane z pogrzebem.
Nazajutrz odbył się pogrzeb ojca. Po odprawieniu egzorcyzmów ksiądz powiedział krótką mowę pożegnalną w myśl naszych życzeń, aby nie rozwijał jak zwykle chwalbę żywota ojca, który gardził każdym rozmodlonym świętoszkiem, a uchodził według poglądów księdza jako rzekomy komunista. Po pogrzebie zaprosiliśmy przyjaciół do jednego pokoju, natomiast do drugiego faryzeuszy, którzy przecież są zawsze i wszędzie jak zwykle na stypie.
Wreszcie goście i przyjaciele z ostatniej przysługi ojcu, rozeszli się i zostaliśmy sami. W kuchni, gdzie ojciec miał podręczny warsztacik ślusarski, przy oknie stał stół, a w narożniku przy drzwiach wisiała półka z przyborami do naprawy wszechrzeczy. Teraz półka wisiała na jednym gwoździu, a wszystkie przybory spadły na podłogę, rozsypały się.
– Cóż tu się stało? – zapytałem matki.
– Ano w dzień śmierci ojca, mnie akurat w domu nie było, umarł przy dziadku czego nie mogłam sobie darować. Ubraliśmy ojca i znów musiałam jechać do chorej do porodu, bo to moi synowie przychodzi nowa era. Umiera dobry człowiek, a rodzi się komunista. Kiedy wyszłam wieczorem i odeszłam może pięćdziesiąt metrów, sąsiad stojący na progu zawołał – Halo! – Obejrzałam się a on mówi – u was w domu ogromnie się coś zatłukło – Pomyślałam sobie „No! Teraz będziecie mnie straszyć znając ich skłonności do złośliwych żartów.
Jeśli się zatłukło to i cóż z tego? Jak wrócę to zobaczę co się stało”. Ruszyłam dalej nie wierząc w to, że coś tam się zatłukło w naszym mieszkaniu, bo przecież dobrze je zamknęłam. Rano wczas wróciłam od chorej, teraz trzeba iść za trumną i do księdza. Kiedy przestąpiłam próg stanęłam zdziwiona patrząc na urwaną półkę. Ojciec tymczasem leżał nakryty prześcieradłem, a więc półka spadła jakieś trzy, cztery godziny po śmierci ojca. Pozmiatałam do kąta rozsypane przybory, a półka nadal wisi na jednym gwoździu, tak jak teraz.
Dziwne nam było, że półka musiała urwać się akurat po śmierci ojca. Zdjęliśmy więc półkę i dalejże obaj z bratem oglądać. Oba gwoździe były grube na 5mm, wbite w drewnianą ścianę, a teraz jeden z nich urwany. Po prostu urwany siłą. Obejrzeliśmy połówki gwoździa, tą leżącą na podłodze i tą, która tkwiła w ścianie, końce były czyste, bez żadnych rys rdzy.
– Cóż ty o tym sądzisz ?– spytałem brata.
– Tu trzeba stwierdzić, że do urwania tego gwoździa trzeba było siły kilku mocnych ludzi, albo nawet konia. Widzisz, że gwóźdź jest nowy i urwany w połowie. Moje zdanie bez żadnych filozofii jest takie, że duch ojca urwał ten gwóźdź, ponieważ półka i te przybory nie będą mu już potrzebne.
– Widzisz bracie – powiedziałem – kiedy człowiek umiera, a do tego przytomny jak nasz ojciec wyładowuje się ogromna energia. Czyli można rozumieć, że to duch ojca. Niby to tak wygląda. Czyli wygląda na to, że duch żyje dalej i posiada jeszcze energię. Ale skąd ją bierze? Jak możemy naukowo wyjaśnić tą przyczynę. Wydaje mi się, że jestem mistykiem tak jasno i otwarcie potwierdzasz przyczyny, wnioskując, że ojciec w ten sposób dał nam znać. A jakże inaczej możemy rozumieć niezwykłe zjawiska tajemniczej siły.
– Ja mogę być mistykiem. Choć niezupełnie. A weź no ty i udowodnij, że życia pozagrobowego nie ma, że my nie mamy nic z tamtym światem wspólnego? Na tyle różnych zjawisk, że nie mamy z duchem żadnych kontaktów? A słyszałeś ty opowieść Marioli, którą powiadała matka? Jak z tęsknoty za mężem siłą sugestii przywołała go z poza grobu. Duch jego wrócił do niej poprzez swój grób i o tym jej powiedział we śnie. Nad tym warto się zastanowić…
Dotychczasowe opublikowane opowieści:
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (20-7)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (19-6)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (18-5)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (14-4)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (12-3)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (10-2)
- Zapomniane - znalezione: Strachy chroberskie (8-1)
Autor opowiadań: Bolesław Dobaj z Chrobrza
Zilustrował: Rafał Bochniak, chroberz.info
Od Redakcji chroberz.info: Część opowiadań Dobaja zostało opublikowanych w książce „Znaleziska” wydanej staraniem ośrodka z Pałacu Wielopolskich w Chrobrzu.