Od 2016 roku w naszym serwisie publikujemy opowiadania spod znaku "Strachów chroberskich", których autorem jest śp. Bolesław Dobaj, rodem z Chrobrza, a które ilustruje Rafał Bochniak. W tym roku prezentujemy dwie historie; jedna z 1930 roku i 1951 roku. Zapraszamy o lektury.
DIABELSKIE WESELE. ROK 1930
W czasach międzywojennych bieda grasowała w Polsce po miastach i wsiach, najbardziej robotnikom i chłopom dając się we znaki. Namnożyło się złodziei, a najwięcej tych na małą skalę, bo ci na duża skalę musieli mieć kwalifikacje i przeszkolenie.
Bieda zmuszała do myślenia w każdej dziedzinie, więc też pewien odsetek wierzących w zakopane skarby trudnił się szukaniem zakopanych złotych talarów. Podania krążyły, że skarby ukryte w ziemi sięgają czasów wojen szwedzkich, napoleońskich i powstańczych. Opowieści różnego rodzaju krążyły, a biednych i naiwnych podsycała bieda i nadzieja. A nuż uda się coś odnaleźć. Bo, że skarby leżą ukryte o tym nie wątpili, sztuką jest tylko odnaleźć je. Miejsca takie znaczne i pewne, gdzie można do nich trafić w nocy znajdować się miały przeważnie pod figurami świętych, przy drogach, obok wielkich głazów polnych, grusz starych, dębów wiekowych przy pałacach, kościołach i plebaniach. Trzeba było być tylko dobrym strategiem, by odkryć zakopane skarby.
W naszej wsi w pewnym gronie wyrobników naradzono się, że koło wsi Miernów jest tajemniczy kopiec, a w nim zakopane skarby. A jeśli kopiec ten to mogiła powstańców? Takich kopców jest wiele na których dawniej stawiano krzyż, albo kapliczkę. To najwyżej stracimy jedna noc, ale się przekonamy i nie będzie nas męczyć ciekawość – rzekł jeden z nich.
Do miejsca tego było daleko, bo prawie dwie mile drogi. Było ich trzech. Uradzili, że pojadą kolejką wąskotorową w pobliżu wysiądą i dalej pójdą piechotą. Dwa rydle zaostrzono i okręcono w worki. Każdy wziął w torbę coś do jedzenia i w dniu umówionym ich dobry znajomy kolejarz wepchnął ich do wagonu towarowego wąskotorówki i wysadził w lesie w pobliżu skarbu. W lesie zaczekali jeszcze do zachodu słońca, pożywili się, by sił starczyło i ruszyli polną dróżką ku kaplicy.
– Chłopcy! – jeden będzie pilnował, a dwóch będzie kopać na zmianę. Musimy się wziąć do roboty, bo noc krótka, o drugiej już świta.
Szaro już było jak zaszli i wytyczyli miejsce kopania, według ich przypuszczeń. Ojczym mojej matki, czyli drugi mój dziadek stał na straży. Do wsi było ponad kilometr drogi. Wieża kościoła wysuwała się ponad dachami chałup. Wokół cisza panowała nie zmącona. Ziemia była twarda, trafiały się kamienie. Wykopali już duży dół, przeszkadzały korzenie dębu, a siekiery nie zabrali zatem musieli omijać korzenie.
– Chłopcy, żeśmy się przygotowali. Trzeba było zabrać łom i siekierę, ale teraz już za późno.
Teraz drugi wyszedł stróżować, a ojczym matki wszedł do dołu i robota znów ruszyła. Kopali dół duży, by nie pominąć rzekomego skarbu.
– Chłopcy, kopiemy z górą metr dwadzieścia, głębiej nikt nie zakopuje.
Dokopali się do dużego płaskiego kamienia.
– Jest nadzieja, to będzie pod tym kamieniem.
Która była godzina tego nie wiedzieli, harując stracili rachubę czasu. Chwilę odpoczęli i dwóch znów skoczyło do dołu, by przypuścić szturm. Wtem słyszą, że od wsi jedzie wesele. Śpiew wesoły i gwar i krzyki jak to podczas wesela.
– Oni jadą gościńcem – rzekł ojczym – to może tu nie przyjadą, bo i po co.
Wyszli z dołu i czekają za kapliczką, ale wesele skręca właśnie na tą drożynę ku kapliczce. Opodal może dwa stajania zatrzymały się furmanki z weselem. Słychać krzyki, hukanie, śmiechy. Wesele zatrzymało się wśród pól, ale czego oni nie jadą dalej?
– Chłopcy! Oni tu ruszą lada chwila, chodźmy stąd.
Odeszli od kapliczki kawałek, tam była skarpa i rosły krzaki.
– Tu się połóżmy poczekamy, aż przejadą.
Pokładli się i odpoczywają. Jakim cudem posnęli wszyscy, tego żaden z nich nie umiał wytłumaczyć. Budzą się, a tu już całkiem widno i cisza wokół.
– Chłopcy, to chyba było diable wesele, że też mnie na myśl przyszło, bo któż to słyszał, aby wesele jechało na niby. Niby stało, a kiedy i gdzie pojechało? Musimy stąd uciekać tylko jeszcze sprawdzimy czy rzeczywiście, to wesele było w pobliżu. Jedźmy lepiej do domu.
– Co? Do domu? Do jasnej cholery, ja muszę to zbadać! – zawołał ojczym.
Poszli badać drogę w miejscu rzekomego wesela i dalej. Przyglądali się, badali, ale żadnych śladów końskich ani wozów nie było. Trafiały się tylko ślady psa lub zająca. Źli i rozczarowani wrócili do domu.
DUCH DZIADKA NADAL PRACUJE. ROK 1951
W rok po śmierci ojca zmarł mój dziadek, mając lat 75. Teraz dom nasz już opustoszał zupełnie, tylko matka sama w nim pozostała. Druga połowa domu wraz z sutereną pozostała pusta, gdzie dziadek przepracował jako stolarz przeszło pół wieku, teraz była zamknięta na dwie kłódki.
W suterenie po dziadku pozostały narzędzia i przybory wiszące po ścianach. Inne leżały na warsztacie, w kącie tokarnia ręczna i pełno listew, bali i obrzynków ułożonych sztorcem do góry. Dziadek poczuł, że siły zaczęły go opuszczać. Jeszcze w zeszłym roku jak szedł przez wieś, to ludzie mówili, że dziadek mój idzie jak piętnastoletni chłopczyk. Teraz leżał powalony chorobą i wściekły na śmierć, która zbliżała się milowymi krokami.
Rak w gardle robił szybkie postępy, a siły zamierały. Matka moja musiała opiekować się dziadkiem, bo zgoła nie miał kto. Dziadek był pracownikiem jak rzadko się zdarzy. Kiedy przyszła niedziela nie umiał usiedzieć bezczynnie, więc zaraz też po sumie w kościele, dziadek już był w warsztacie i coś tam grzebał, planował, obliczał. Tak przywykł do pracy przez lata, że bez niej nie umiał żyć. Teraz leżąc chory przywołał synową, czyli moją matkę i powiedział:
– Przynieś no mi siekierę.
– A na cóż ci siekiera? – zapytała.
– Bo moje ręce prawie byś pościnała siekierą.
– A czemuż to? – zapytała znów.
– Bo widzisz te ręce? Takie mocne już nie będą robiły, tylko zgnić muszą. Bo nie ma na to rady.
Matka moja nie wiedziała jak dziadka pocieszyć, więc powiedziała:
– Cóż też ojciec mówi! Teraz maj, ciepło, lato to i do zdrowia ojciec wróci.
Dziadek wiedział co znaczy rak, więc nie łudząc się odparł:
– Co ty mnie tam będziesz pocieszać, ja dobrze wiem, że mnie grób czeka. Chodzi mi tylko o to, że jak przyjdzie do przeprawy na inną stronę, to nie chciałbym być przytomny jak Władek, (czyli mój ojciec) to załatw to z doktorem tak by było najlepiej – Rozumiesz?
Po kilku dniach dziadek w malignie półprzytomny zmarł. Na pogrzeb zjawili się synowie i wnuki i pochowano dziadka pracownika. Teraz matka została sama w całym domu. Mieszkanie dziadka i suterenę zamknęła na kłódki i przestała tam chodzić do warsztatu, bo jej było tam nieprzyjemnie. Czuła się jakby duch dziadka jej towarzyszył, przestała więc tam chodzić zupełnie.
Od śmierci dziadka minęło już trzy miesiące. Pewnego dnia po południu wezwano moją matkę na drugą wieś do porodu jako położną. Przy chorej zeszło jej dosyć długo. Na wschodzie zaznaczył się już blady świt, jak chłop zaprzągł konie do wozu i nie upłynęło pół godziny jak przywiózł ją pod kościół. Tam też zeszła z wozu i ścieżką wróciła do domu.
Rozwidniło się już, a wokół panowała śpiąca cisza. Otworzyła drzwi, weszła do mieszkania i stanęła jak skamieniała. Paraliżująca groza podcięła jej nogi. W suterenie, tuż pod podłogą, w warsztacie dziadka szła robota jak za życia dziadka. Najpierw trzykrotnie uderzyło jakoby grubym belem w skrzynię i za chwilę znów trzykrotnie. Matka moja jak stanęła zaszokowana tak stoi i słucha nic się nie ruszając.
W suterenie pod podłogą szła zwykła codzienna praca. Słyszała jak niby wziął coś z tego miejsca, a w tamtym miejscu położył, to znów coś pościnał lub rzucił niby kawałek drewna, to znów uderzył niby młotkiem, to drzwi otworzył i zamknął. Robotę tą słyszała wyraźnie jak setki razy za życia dziadka. Ocknęła się wreszcie zaniepokojona. Ty myślisz, że to strachy, że to duch dziadka, bo przecież nikt inny, a to może złodzieje urwali kłódki w suterenie i wykradają co pozostało. Położyła torbę i wyszła obejrzeć dom wokół, czy kłódki wiszą, sprawdzić drzwi i okna.
Posprawdzała, ale kłódki były nienaruszone, a okna zamknięte. Na okna popatrzyła nie mając odwagi zajrzeć do środka. Wróciła do kuchni i nasłuchiwała całą chwilę, ale robota w warsztacie ustała i więcej się nie powtórzyła. Pomyślała więc – skoro ja wyjechałam, to dom był pusty, więc i dziadek wrócił z tamtego świata, by popracować sobie, bo jakże by mógł wytrzymać bez pracy, skoro pół wieku tam przepracował i choć od śmierci jego minęło trzy miesiące, sprzykrzyło mu się wieczne odpoczywanie, więc wrócił choć na chwilę by popracować.
Dotychczasowe opublikowane opowieści:
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (18-5)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (14-4)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (12-3)
- Zapomniane-znalezione: Strachy chroberskie (10-2)
- Zapomniane - znalezione: Strachy chroberskie (8-1)
Autor opowiadań: Bolesław Dobaj z Chrobrza
Zilustrował: Rafał Bochniak, chroberz.info
Od Redakcji chroberz.info: Część opowiadań Dobaja zostało opublikowanych w książce „Znaleziska” wydanej staraniem ośrodka z Pałacu Wielopolskich w Chrobrzu.
Zapraszamy do przeczytania pozostałych artykułów z serii "Zapomniane-Znalezione" [Czytaj]