Jak co roku publikujemy kolejne opowiadania spod znaku "Strachów chroberskich", których autorem jest śp. Bolesław Dobaj, a które zilustrował Rafał Bochniak. Dobaj spisywał opowieści miejscowych o duchach i demonach. Bezcenny zapis wierzeń, doświadczeń i sytuacji. Niekiedy mrożące krew w żyłach, a innym razem bawiące do łez.
Czym tym razem postanowił wystraszyć nas pan Dobaj? Po raz kolejny, pozostaje zaprosić do lektury.
STRACHY W KOŚCIELE. ROK 1940
Pewnego dnia ksiądz przysłał kościelnego po mojego ojca, jako majstra mającego siedem fachów, polecając mu w kościele zreperować miech przy organach i zaszklić okna w z zakrystii. Ojciec zrobił więc świeży kit, zabrał przybory i narzędzia do torby i poszedł. Kościelny pokazał mu, co i jak ma zrobić i poszedł sobie. Ojciec zabrał się do roboty.
Kościół od frontu był zamknięty. Podczas naprawy miechu słyszał, że na dole ktoś drze papiery, ale sądził, że to kościelny zawrócił i sprząta kościół, więc nic sobie z tego nie robił. Ano sprząta i drze niepotrzebne papiery. Uszczelnił miech i zszedł do zakrystii, ale tu kościelnego nie było. To pewnie posprzątał i poszedł sobie - pomyślał.
Wziął się więc do rżnięcia szyb na skrzyni, w której zamknięte były naczynia liturgiczne: monstrancja, kielich złoty, ornaty wyszywane złotymi nićmi itp. Na kościele dało się słyszeć znów darcie papierów. Ojciec wyjrzał na kościół, omiótł wzrokiem wnętrze, ale nic nie widząc pomyślał sobie: - Pewnie mnie chce stary dziadyga wystraszyć. Bo rzeczywiście żarty podobne trzymały się kościelnego, choć był stary.
Ojciec chcąc zbadać co to jest za darcie papierów, patrzył wokół i nic nie wiedział, a darcie odbywało się niby na środku kościoła. Poszedł więc zbadać idąc wzdłuż kościoła z lewej i od drzwi wrócił idąc po drugiej stronie zajrzał do wnęki kaplicy między ławkami i w babińcu, gdzie panował półmrok, nie pomijając żadnego zakątka i wrócił znów do zakrystii zdziwiony i zafascynowany.
Wziął się do zaszklenia okna. Przyrżnął szyby, powkładał, zasztyftował i zakitował. Brakło mu kitu jeszcze na jedną szybkę więc robi kluski z kitu by zakitować resztę. Wtem wstrząs rozległ się pod kościołem aż mury zadrżały. Co to być może? Może wozy jadą po bruku? Wyjrzał więc na dwór i nasłuchiwał, patrzył się za mur, ale wokół panowała cisza. Wszedł więc z powrotem do kościoła, gdzie zaraz od progu nastąpił drugi wstrząs, jakby z dziesięć beczek z kamieniami ktoś toczył w podziemiu.
- Aha! - Pomyślał ojciec – pewno nie podobam się któremuś księdzu, który leży w podziemiu kościoła i chce mnie wystraszyć. Trzeba zakitować tą szybę i iść sobie.
Nie dane mu było dokończyć tej szybki okitować, bo młotek i obcążki zrzuciło coś jakby ze złością. Mury były grube, ponad metrowej grubości, a parapet okna poziomy i szeroki. Co za siła zrzuciła te narzędzia? Podniósł więc narzędzia. Gdzie czapka? – Nie ma czapki, patrzy czapka też zrzucona leży dalej. Podniósł czapkę i już nie czekał, ale wyskoczył z torbą na dwór. Za drzwiami spotkał kościelnego.
- No już pan skończył?
- Tam na oknie jest trochę kitu to już sami zakitujecie tą szybkę, bo ja jestem umówiony na pierwszą godzinę, a już jest wpół do drugiej. Ja zapewniłem a tam na mnie czekają.
- Kto czeka?
- Ano teraz nie będę wam tłumaczył, bo już jestem spóźniony.
Ojciec nie przyznał się przed kościelnym, że go strach wypędził, bo kościelny powiedziałby księdzu, a ksiądz miałby satysfakcję, że strach wypędził niedowiarka z kościoła. Ojciec nie wierzył w cuda, ale teraz musiał uwierzyć w siły nadprzyrodzone.
PILNUJĄCY DUCH KSIĘDZA. ROK 1947
Przyjaciel mojego ojca, Stach Jędraszek ożenił się dopiero po trzydziestce. Dom Jędraszka stał po drugiej stronie drogi naprzeciw plebanii. Ojciec zostawił mu gospodarstwo zaniedbane, a Stach też nie był pracownikiem przykładowym.
- Na tym co mi ojciec zostawił nie zrobię kariery – powiedział.
- No nie zrobisz – odparł mój ojciec – ale skoro masz dwóch chłopców, to przecież musisz ich jakoś do życia przysposobić.
Ale Stach gospodarzyć nie umiał, bo też do pracy fizycznej czuł wstręt. Nie zadawał sobie pytań – Co zrobię, aby mi się lepiej powodziło?
A może sił witalnych mu brakowało? Któż to wie... Jeśli pszenicę omłócił i odwiał, to już mu się nie chciało zebrać do worków, ale zostawił ją w stodole na kupie. Tysiące wróbli żywiło się i tysiące mysz czas długi, aż wreszcie zmuszony był sprzątnąć ją, bo trzeba młócić żyto.
Ogród miał nie pielęgnowany, zarósł więc innym podszyciem i zdziczał. Drzewa przestały rodzić. Dzieci Stacha kręciły się za jabłuszkiem, ale sąsiedzi Stacha również nie dbali o drzewa owocowe.
Za to po drugiej stronie drogi, w sadzie przy plebanii uginały się gałęzie od jabłek złocistych i czerwonych i gruszek dojrzałych, pachnących. Całe stado dzieci, w tym chłopcy Stacha patrzyły się przez płot łykając śliny. Więksi chłopcy dalejże kombinować jak dostać się do tych skarbów, a jabłek moc spadłych leżało pod drzewami. Wreszcie jeden z nich przyniósł dość długi drążek, w którym na końcu wbity był gwóźdź. Jeśli jabłko było w zasięgu kija to chłopiec nabijał je i przyciągał do płotu. Synek młodszy Stacha również Jędruś miał pięć lat, otworzył drzwi wlokąc za sobą kij i powiedział do ojca:
- Tata! Wbij mi ten gwóźdź tu na końcu kija, o tu. To nabije jabłko u księdza za płotem.
Ojciec wbił mu gwóźdź na końcu kija uśmiechając się i Jędruś pobiegł do księżego płotu. Wtedy właśnie wyszedł ksiądz i zaczął wymyślać na dzieci i na ojców jak to oni ich wychowują. Dzieci rozbiegły się, ale skoro ksiądz poszedł, dzieci znów podeszły do księżego ogrodu przyciągając jabłka żerdkami do płotu. Wtedy ksiądz wyszedł drugi raz podnosił duże jabłka i rzucał w dzieci, ale jabłka rozbijały się na płocie o sztachety, pryskając sokiem. Dzieci znów pouciekały.
Stach, ojciec Jędrusia patrzył przez okno i myślał sobie: - Ty łotrze, ty nie pasujesz na księdza, tyś powinien być kramarzem. Obrócił się do żony. Od łóżka zalatywało potem płucnej choroby i powiedział:
- Ksiądz znów odpędził dzieci, rzucał w nie jabłkami, aż się rozbijały na płocie i coś tam wyzywał.
- Ksiądz?- zapytała.
- Ano ksiądz. To naprawdę nie pasuje na niego. A nie mógł to kazać gospodyni pozbierać te jabłka, które przecież i tak zgniją i zawołać – „Chodźcie dzieci...!” I dać każdemu po parę, to by i nie sięgały za płot. Ale to jest chytrus, nie ksiądz. Czekaj Zośka niech się ściemni to ja go nauczę, przyjdę z workiem i oberwę mu najładniejsze.
Zapadła wreszcie noc piękna księżycowa, jasna. Takie noce bywają rzadko.
- Stachu! Jakże możesz iść w taką widną noc? Przecież każdy może cię rozpoznać na odległość.
- Poczekam, poczekam Zośka aż się pośpią.
Było już koło północy, wokół panowała cisza. Stach wziął worek i wyjrzał na dwór. Z miejsca zobaczył po drugiej stronie drogi, że przy bramie na gałęzi jesionu siedzi ksiądz i czyta brewiarz:
- ..! – zaklął Stach – pilnuje. Trzeba jeszcze poczekać.
Wszedł znów do izby odczekał jeszcze jakiś czas znów wziął worek, by zemsty dokonać i wyszedł na dwór. Spojrzał – ksiądz siedzi jednak na gałęzi jesionu powyżej bramy. Przecież widzi go jak na dłoni, książkę ma rozłożoną i czyta brewiarz. - Aha to ty pilnujesz, pilnuj sobie, ja cię i tak przetrzymam. Teraz się zdrzemnę, a wstanę o trzeciej.
- Słuchaj no Zośka ja się trochę prześpię, bo ksiądz siedzi na jesionie i pilnuje, a ty mnie później obudzisz.
- Jak to mówisz? Ksiądz na jesionie?
- Na jesionie siedzi i pilnuje. Chcesz wstać? To wstań i zobacz przez okno.
Zośka była słabiutka, wychudzona, ale wstała by oknem wyjrzeć i sprawdzić tą niedorzeczność. Stach w tym czasie chodził po izbie jak zahipnotyzowany, myśl jego nie pracowała intensywnie, aby zastanowić się nad tym, że przecież to jest niemożliwe, by ksiądz mógł czytać o księżycu i to siedząc na gałęzi powyżej bramy. Wtedy Zośka stwierdziwszy, że ksiądz rzeczywiście siedzi na gałęzi i czyta powiedziała:
- Stachu! Matko Boska, to chyba duch któregoś księdza pilnuje.
- Rzeczywiście, czy ja przestałem trzeźwo myśleć, że też nie wziąłem tego pod uwagę?
- Stachu! Na litość boską nigdzie nie chodź. To duch.
Stach mimo odwagi bał się podejść, by zbadać dokładnie. Dreszcz mu tylko przeleciał po plecach, zamknął więc drzwi, zgasił światło i znów wyjrzał przez okno. Ksiądz nadal siedział na gałęzi jesionu jak na dłoni. Pilnował sadu.
Autor opowiadań: Bolesław Dobaj z Chrobrza
Zilustrował: Rafał Bochniak, chroberz.info
Opracował: Paweł B.
Od Redakcji chroberz.info: Część opowiadań Dobaja zostało opublikowanych w książce „Znaleziska” wydanej staraniem ośrodka z Pałacu Wielopolskich w Chrobrzu.
Zapraszamy do przeczytania pozostałych artykułów z serii "Zapomniane-Znalezione" [Czytaj]