Nie tak wyobrażał sobie wejście w dorosłość dwudziestoletni Józef D. z Chrobrza (nazwisko do wiadomości Redakcji), który w połowie lat 30-tych ubiegłego wieku skazany został na karę śmierci.
Początek tej historii nie zapowiadał tak tragicznego końca. Początek XX wieku to trudny czas dla wielu regionów. Konflikty zbrojne, epidemie, kryzysy gospodarcze, to wszystko powodowało ubożenie dużej części społeczeństwa. Prawdziwą plagą tamtego okresu na ziemiach polskich, jak donoszą liczne opracowania historyczne, były kradzieże drzewa z lasów zarówno państwowych jak i prywatnych.
Chroberz był siedzibą ordynacji należącej do rodu Wielopolskich, której blisko 58% zajmowały lasy. Połacie leśne w odrodzonej Rzeczpospolitej stanowiły bazę różnorakich gałęzi przemysłu. Nic więc dziwnego, że wszelkie bezprawne przywłaszczenia leśnych zasobów ścigano z całą stanowczością.
W Chrobrzu, mimo iż rodzina Wielopolskich cieszyła się dobrą opinią wśród miejscowych, to nie uniknęła problemów z częstymi kradzieżami drzewa z ordynackich lasów. Nad leśnym dobytkiem czuwała służba leśna m.in. leśniczy i gajowi. Jak pisze Kamil Janicki, historyk, publicysta, specjalizujący się w dziejach okresu międzywojennego, gajowy w II Rzeczpospolitej był najniebezpieczniejszym zawodem spośród wszystkich zawodów. „Gajowi mieli ręce pełne roboty, a chłopi robili wszystko, by nie dać się złapać. Pomiędzy jednymi i drugimi trwała nieustanna wojna. I to nierówna wojna, bo jej ofiarami padali niemal wyłącznie gajowi.”
Umundurowanie gajowych na podstawie pracowników lasów Dąbrowickich, lata 30. XX wieku. Fot. z archiwum Taidy Bialowiejskiej.
W 1933 roku 20-letni wtedy Józef D., który mieszkał na obecnej ulicy Staropolskiej, w grupie innych osób wybrał się do pobliskich lasów po drzewo. Oczywiście bez wiedzy administratora kompleksu. Młodzi ludzie nie spodziewali się, że w tak rozległych lasach zostaną przyłapani przez gajowego na gorącym uczynku. Przypomnijmy, że w tamtym okresie na mocy odpowiednich ustaw służba leśna była uzbrojona. Miejscowemu gajowemu udało się złapać trzech młodych ludzi w tym wspomnianego wcześniej Józefa. Podczas pieszej wędrówki do budynku gajówki, dwudziestolatek uderzył siekierą w tył głowy stróża leśnego prawa, zabijając go na miejscu.
Co kierowało młodym człowiekiem? Dlaczego zdecydował się na taki krok? Tego niestety nigdy się nie dowiemy. Z przekazów ustnych do których dotarłem, wynika że Józef był pod silną presją swoich towarzyszy i podatny na polecenia osób dominujących w środowisku. Jednak nie może to być wytłumaczeniem tak haniebnej zbrodni. W każdym bądź razie został schwytany i doprowadzony przed wymiar sprawiedliwości. Osadzony w areszcie w Pińczowie oczekiwał na sprawę przed obliczem Sądu Okręgowego w Kielcach, którego posiedzenie odbyło się w … Pińczowie.
Nagłówki ówczesnych gazet informowały o potwornej zbrodni. "Gazeta Wągrowiecka" (woj. wielkopolskie) z 9 stycznia 1934 roku - "Na dożywotnie więzienie został skazany członek Zw. Strzeleckiego".
Sąd nie miał wątpliwości co do winy oskarzonego i skazał Józefa D. na karę śmierci przez powieszenie. W tamtym czasie w Polsce popełniano około 1100 - 1440 zabójstw rocznie, ale tylko w 10-14 przypadkach rocznie orzekano karę śmierci. W tych niechlubnych liczbach znajduje się opisywany przez nas mieszkaniec Chrobrza. Jednak to nie koniec historii.
Józef trafił do najcięższego, jak wtedy mówiono więzienia na Świętym Krzyżu, w którym przebywali m.in. Stefan Bandera przywódca Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a także Sergiusz Piasecki, agent polskiego wywiadu, pisarz i awanturnik.
W wyniku apelacji, Prezydent Rzeczpospolitej Ignacy Mościki w drodze łaski zamienił wyrok śmierci na dożywotnie więzienie. Nie bez znaczenia na uniewinnienie miał na pewno fakt, że Józef należał do chroberskiego Związku Strzeleckiego „Strzelec” (odpowiedni dokument Zw. Strzeleckiego został odczytany już na sprawie karnej w Pińczowie) oraz młody wiek skazanego i czysta kartoteka.
Więzienie na Świętym Krzyżu (fot. S.Krasniewski)
Wraz z wybuchem II wojny światowej więzienie na Św. Krzyżu zostało zlikwidowane. Ponad 800 więźniów wyprowadzono do Nowej Słupi, a 300 bezterminowych pozostawiono w karcerach bez jedzenia, picia i dozoru. Dzięki wstawiennictwu miejscowych księży strażnicy wrócili i zabrali pozostawionych na pastwę losu. Stało się to dosłownie w ostatniej chwili, ponieważ już 6 września Św. Krzyż został zbombardowany przez wojska niemieckie.
Zawierucha wojenne umożliwiła Józefowi D. przedostanie się do Francji, gdzie prawdopodobnie zmarł. Do Polski nigdy nie wrócił.
Autor: Paweł Bochniak, chroberz.info
Wyszukał: Rafał Bochniak, chroberz.info
Zachęcam do przesyłania wspomnień lub sugestii dotyczących kolejnych tematów, które powinny być poruszane z cyklu "Ludzie". Zachęcam również do zapoznania się z pozostałymi artykułami z tego cyklu.