Legendy i opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie są nieodłączną częścią naszej lokalnej tożsamości. Dzięki starannie zgromadzonym archiwom oraz wspomnieniom mieszkańców, dawne historie zyskały nowe życie – niektóre odkryto na nowo, inne uzupełniono i opracowano w świeżej odsłonie. Niniejszy artykuł to  zaproszenie do świata opowieści, które nadal potrafią inspirować i poruszać wyobraźnię.

tajemniczy tunel

Tajemniczy tunel z Pełczysk do Wiślicy

Od wieków wśród mieszkańców Pełczysk krąży opowieść o sekretnym tunelu, który miał łączyć gród na Zawinnicy z kolegiatą w Wiślicy. Mówiono, że przejście to zostało wykute w skale przez dawnych budowniczych, by umożliwić ucieczkę władcom i możnym w razie niebezpieczeństwa.

Wielu śmiałków próbowało odnaleźć wejście do podziemnego przejścia. Niektórzy twierdzili, że w pobliżu Zawinnicy znaleźli zawalone fragmenty korytarzy, inni mówili o zagadkowych zapadliskach w ziemi, które mogły być śladami dawnej drogi. Miejscowi opowiadali, że czasami nocą słychać pod ziemią cichy szum, jakby echo kroków dawno zapomnianych wędrowców.

Co ciekawe, o tajemniczym tunelu mówi się również w kontekście Stradowa. Na tamtejszym grodzisku miała znajdować się potężna twierdza, która – według podań – była połączona podziemnym korytarzem z zamkiem króla Bolesława Chrobrego w Chrobrzu, a według niektórych nawet i z Wiślicą. Jeśli wierzyć legendom, cała sieć podziemnych przejść miała tworzyć skomplikowany system, pozwalający dawnym władcom przemieszczać się w ukryciu na znaczne odległości.

Jednak czy takie połączenie rzeczywiście mogło istnieć? Trudno sobie wyobrazić, by w tak zróżnicowanym geologicznie terenie, przy ówczesnym poziomie techniki, możliwe było zbudowanie tak długiego tunelu. Pojawia się także pytanie o jego cel – do czego miałby służyć tak rozległy podziemny korytarz? Bardziej prawdopodobne wydaje się, że istniały jedynie krótsze tunele, prowadzące do ukrytych wyjść z samej twierdzy – co było częstą praktyką w warowniach tego typu.

Ludzie od pokoleń wspominali również o klątwie, która miała chronić wejście do tunelu. Mówiono, że każdy, kto próbowałby odkryć jego tajemnicę, miał zaginąć bez śladu. Czyżby to dlatego do dziś nikt nie odnalazł legendarnego przejścia? Może tunel wciąż czeka na śmiałka, który odnajdzie jego ukryte wejście i rozwikła tajemnicę dawnych władców?

woły

Legenda o cudownym ocaleniu wołów

Na wzgórzu górującym nad wsią Wola Chroberska stoi drewniany krzyż. Jeden z pierwszych postawionych w tym miejscu upamiętniał epidemię cholery, która niegdyś zdziesiątkowała mieszkańców. Kolejny krzyż natomiast miał upamiętniać inną, niezwykłą historię, przekazywaną w lokalnych podaniach.

Dawno temu w Woli Chroberskiej żył pewien gospodarz. Był to człowiek pracowity i bogobojny, który z oddaniem uprawiał swoje pole, walcząc z surową naturą.

Pewnego dnia, postanowił zorać swoje pole na zboczu góry. Jego pług ciągnęła para silnych wołów, które z mozołem przekopywały górzystą ziemię. Praca szła dobrze, aż nagle stało się coś strasznego – zwierzęta, jakby pchnięte niewidzialną siłą, zerwały się i popędziły prosto ku urwisku. Nim gospodarz zdążył zareagować, woły wraz z zaprzęgiem runęły ze zobacza.

Gospodarz zamarł z przerażenia. Ukląkł i z drżącymi dłońmi zaczął modlić się o cud. Prosił Boga o ocalenie swych wiernych zwierząt, bo bez nich jego gospodarstwo nie mogło przetrwać.

Gdy pierwszy szok minął, podszedł ostrożnie do krawędzi. To, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie – woły stały całe i zdrowe u podnóża góry, spokojnie skubiąc trawę, jakby nic się nie stało.

Gospodarz upadł na kolana i ze łzami w oczach dziękował Bogu za cudowne ocalenie. Aby upamiętnić to niezwykłe wydarzenie, na szczycie góry postawił drewniany krzyż – znak Bożej opieki i łaski.

straznik

Stradów - strażnik grodziska 

Według opowieści najstarszych mieszkańców wsi, wszelkie próby zaorania majdanu na grodzisku kończyły się niepowodzeniem. Twierdzono, że „zły nie pozwalał orać” – niewidzialna siła miała bronić dawnego miejsca przed ingerencją człowieka.

Jedna z najbardziej znanych historii dotyczy pewnych gospodarzy, którzy postanowili złamać tę klątwę i zaorać teren. Wieczorem, zmęczeni pracą, zostawili swoje pługi na grodzisku, planując dokończenie dzieła nazajutrz. Jednak ku ich zdumieniu, gdy wrócili rano, zastali coś, czego się nie spodziewali. Narzędzia, które poprzedniego dnia zostawili ułożone w należytym porządku, były powywracane na drodze u stóp wzniesienia. Wyglądało to tak, jakby jakaś nieznana siła bawiła się ich sprzętem, ostrzegając przed dalszymi próbami naruszania spokoju tego miejsca.

Mieszkańcy wsi szybko doszli do wniosku, że grodzisko jest miejscem nawiedzonym – nie tyle przez duchy zmarłych, co przez samego samego diabła. Od tamtej pory nikt więcej nie próbował go zaorać.

legenda

Bogactwa grodziska. Przeklęte skarby

Legenda o otwierającej się na Wielkanoc bramie grodziska od wieków rozpalała wyobraźnię mieszkańców okolicznych wiosek. Jak głosiła opowieść, co roku, w czasie najświętszej nocy Zmartwychwstania, niewidzialna siła odmykała starożytną bramę grodziska, kryjącą za sobą tajemnicę ukrytych skarbów. Był to jedyny moment w roku, kiedy dusze dawnych strażników pozwalały śmiertelnikom przekroczyć próg magicznego miejsca.

Mówiono, że wystarczy tylko być w odpowiednim czasie przy grodzisku, a szczęśliwiec, który zdoła tam dotrzeć, stanie się właścicielem bajecznego bogactwa. Opowieść jednak była nie tylko kusząca, ale i pełna ostrzeżeń. Wierzono bowiem, że brama pozostaje otwarta jedynie przez kilka chwil, a gdyby ktoś nie zdążył wyjść na czas, zostałby zamknięty w grodzisku na wieczność, stając się jednym z jego wiecznych strażników.

Najbardziej znana historia o odważnym śmiałku, który spróbował zdobyć skarby, dotyczy pewnego młodego chłopa. Był to człowiek pracowity, ale biedny, który w nadziei na lepsze życie postanowił spróbować szczęścia. Pewnej Wielkanocy, kiedy wieś jeszcze spała, wyruszył na grodzisko. Dotarł na miejsce, a tam, ku jego zdumieniu, rzeczywiście ujrzał, jak mroczna, kamienna brama powoli się otwierała, odsłaniając wejście do podziemnej komnaty.

Chłopak wszedł, a przed jego oczami ukazały się skrzynie pełne złota, srebra, drogocennych klejnotów. Chciwość zwyciężyła ze zdrowym rozsądkiem – zaczął ładować kosztowności do worka, który przyniósł ze sobą. Chłopak w ferworze zapomniał o ostrzeżeniu. Gdy brama zaczęła się zamykać, chłopak zdał sobie sprawę, że jest w pułapce. Rzucił kosztowności i biegiem ruszył ku wyjściu. Wyszedł w ostatniej chwili, gdy kamień zasunął się z głuchym hukiem tuż za jego plecami. Nigdy więcej nie wrócił na grodzisko. I choć inni również próbowali odnaleźć wejście, nikomu się to nie udało.

zagość

Legenda o powstaniu nazwy Zagość

Działo się to przed wiekami, w czasach, gdy polskie ziemie przemierzali królowie, rycerze i kupcy, a podróże były pełne niebezpieczeństw. Pewnej jesiennej nocy, gdy niebo zasnuły ciężkie chmury, przez okolice dzisiejszej Zagości przejeżdżał królewski orszak. Król wraz ze swoimi rycerzami wracał z dalekiej wyprawy, lecz los sprawił, że nadciągnęła gwałtowna burza.

Wiatr zrywał gałęzie, deszcz lał jak z cebra, a ciemność spowiła całą okolicę. Błyskawice rozświetlały drogę tylko na krótkie chwile, a grzmoty dudniły nad głowami wędrowców. W takich warunkach trudno było odnaleźć właściwy szlak, a konie ledwie mogły iść naprzód w błotnistej ziemi. Orszak błąkał się w ciemnościach, aż w końcu dotarł do niewielkiej wioski, której mieszkańcy, widząc znużonych i przemokniętych podróżnych, bez wahania otworzyli przed nimi swoje domostwa.

Chłopi pospiesznie rozpalili ogień, przygotowali ciepłą strawę i zapewnili każdemu suche miejsce do odpoczynku. Sam król, choć zmęczony i zziębnięty, czuł się otoczony prawdziwą serdecznością i życzliwością. Spędziwszy noc w chacie najstarszego gospodarza, rankiem obudził się wypoczęty i pełen wdzięczności.

Gdy burza ustała, a orszak był gotów do dalszej podróży, władca zwrócił się do zgromadzonych mieszkańców:

— Przyjęliście mnie i moich ludzi z otwartymi sercami, nie pytając, kim jesteśmy i co możecie zyskać. Za tę niezwykłą gościnność pragnę odwdzięczyć się wam w sposób godny króla.

Na oczach całej wioski ogłosił, że mieszkańcy zostaną uwolnieni od wszelkich danin na rzecz dworu i że ich osada otrzyma nazwę Zagość – na pamiątkę serdecznej gościny, jakiej tu doświadczył.

dziedzic

Legenda o śpiącym dziedzicu z Probołowic

Za czasów króla Jana III Sobieskiego, gdy Rzeczpospolita toczyła krwawe boje z wrogami na południowych rubieżach, dziedzic Probołowic ruszył na wojnę, by wypełnić swój rycerski obowiązek. Był to człowiek szlachetnego serca i wielkiej odwagi, szanowany przez chłopów i ukochany przez swoją żonę, która z drżeniem serca żegnała przed wyjazdem.

W jednej z bitew dziedzic został ciężko raniony. Mimo starań medyków i modlitw żony, jego stan się pogarszał. Wkrótce wieść o jego śmierci dotarła do Probołowic. Pogrążona w żalu małżonka ufundowała do miejscowego kościoła bogate wotum – złoty krzyż, który miał być nie tylko symbolem pamięci, ale i dziękczynieniem za wspólne lata spędzone w miłości i wierności.

Zgodnie z obyczajem, przed pogrzebem miało odbyć się czuwanie przy zmarłym. Do dworu przybył zakonnik z pobliskiego klasztoru, by pomodlić się przy ciele dziedzica. Gdy wszedł do komnaty, w której spoczywał zmarły, stanął jak wryty – nie ujrzał martwego ciała, lecz śpiącego mężczyznę. Twarz dziedzica była spokojna, policzki rumiane, a piersi delikatnie unosiły się w rytmie oddechu.

legendy

Legenda o świętokradcy i cudzie w Probołowicach

Pewnego razu do kościoła w Probołowicach zakradł się złodziej, który pod osłoną nocy postanowił splądrować drewnianą świątynię. Miał nadzieję, że nikt nie zauważy jego zbrodniczego czynu.

Gdy dotarł do ołtarza i – jak głosi legenda – „wszedł w buciorach na święte miejsce, a ręce wyciągnął po zawieszone skarby”, nagle wydarzyło się coś niezwykłego. Z figury Jezusa wysunęła się ręka, która chwyciła świętokradcę i mocno przycisnęła do ołtarza. Żelazny uścisk boskiej siły trzymał go tam aż do białego rana.

Kiedy o świcie przyszli pierwsi wierni na mszę świętą, ujrzeli zamarłego ze strachu złodzieja przyciśniętego do ołtarza. Próbowano go uwolnić – bezskutecznie. Dopiero gdy pleban z żarliwością wzniósł błagalne modlitwy, ręka puściła zbrodniarza.

Wieść o cudzie szybko rozeszła się po okolicy. Niedługo potem jeden z niedowiarków, który usłyszał tę opowieść, zaczął publicznie szydzić i bluźnić przeciwko świętości miejsca. W tym samym momencie stracił mowę i wzrok.

Gdy zrozumiał swój błąd, padł na kolana przed probołowskim krzyżem, zawiesił przy nim kosztowne wota i z serca modlił się o przebaczenie. Podczas mszy świętej odprawionej w jego intencji, natychmiast odzyskał utracone zmysły.

pełczyska

Śpiący rycerze 

Z postacią Władysława Łokietka wiąże się niezwykła legenda, sięgająca czasów jego walk o zjednoczenie kraju. Według podań, w lochach zamku na Zawinnicy, który później został zniszczony przez Szwedów podczas potopu, uśpieni zostali rycerze. To wierni wojownicy, czekający na chwilę, gdy Polska znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie – wtedy mają się przebudzić, by stanąć do walki w obronie Ojczyzny.

Mówi się, że czasem, w ciche noce, spod ruin zamku można usłyszeć przytłumiony szczęk zbroi i głosy mężnych wojowników. Jednak jak dotąd, rycerze nie powstali – ani podczas powstań narodowych, ani w czasie I i II wojny światowej. Czy ich sen jest tak głęboki, że nawet najtragiczniejsze wydarzenia nie były w stanie ich obudzić?

A może wciąż czekają na sygnał, który jeszcze nie nadszedł?

Co ciekawe, opowieść ta przypomina inną znaną legendę – o śpiących rycerzach ukrytych pod Giewontem, w Tatrach. Również tam wojownicy czekają na wezwanie do walki, gdy kraj będzie w największym niebezpieczeństwie. Możliwe więc, że legenda z Zawinnicy czerpie z tego samego, ludowego podania – tęsknocie za bohaterami, którzy nadejdą w chwili próby.

młodzawy

Cudowny obraz Matki Boskiej Bolesnej z Młodzaw

Obraz Maryi znajdujący się w głównym ołtarzu kościoła w Młodzawach pierwotnie należał do księcia Korybuta Wiśniowieckiego, wojewody bełskiego. Jego żona darzyła ten wizerunek szczególnym uczuciem – jak głosi przekaz, „we wszystkich frasunkach się do niego uciekała”.

Bliską przyjaciółką księżnej była Zofia Komorowska, która przeszła na katolicyzm. Wśród wielu darów, które otrzymała od księżnej, znajdował się również obraz Matki Boskiej Bolesnej.

W 1662 roku obraz ten ujrzał ksiądz Wojciech Dominicki, przebywający gościnnie u rodziny Komorowskich. Poruszony jego pięknem i wyrazem duchowym, poprosił właścicielkę o wypożyczenie go do kościoła w Młodzawach. Zofia Komorowska zgodziła się, lecz po pewnym czasie zażądała zwrotu. Proboszcz usilnie prosił, by wizerunek pozostał w świątyni – i ostatecznie Komorowska wyraziła zgodę.

Kilka lat później, w 1670 roku, wydarzyło się coś niezwykłego. W nocy mieszkańcy okolicznych wsi zauważyli w oknach świątyni „światło i jasność jakby od płomienia, który zdawał się przez okna wybuchać”. Sądzili, że w kościele wybuchł pożar, i czym prędzej zbiegli się, by go ratować. Jednak po otwarciu drzwi okazało się, że w środku nie ma ani dymu, ani ognia – a źródła światła nie sposób było odnaleźć.

To tajemnicze zjawisko powtórzyło się jeszcze trzykrotnie w kolejnych dniach. Wieść o cudownej jasności bijącej z młodzawskiego kościoła rozeszła się błyskawicznie po okolicy i dalej w świat.

„Odtąd gromadzili się wierni ze wszystkich stron i doznawali rozmaitych łask w cierpieniach i udręczeniach duszy i ciała.”

Zebrał i grafiką zilustrował: Rafał Bochniak, chroberz.info