2 października przyjmuje się za datę kapitulacji powstańców warszawskich. Ludność stolicy musiała opuścić zgliszcza miasta i udać się w tułaczkę po Polsce. Dzięki panu Grzegorzowi Słomczyńskiemu, otrzymaliśmy wspomnienia ojca - Krzysztofa, który jako dziecko musiał uciekać z Warszawy, a Jego losy zostały splecione z Chrobrzem i Zawarżą. Zapraszamy do lektury.

KRZYSZTOF SŁOMCZYŃSKI

(7 X 1934 – 1 VIII 2016) – WSPOMNIENIA

Po Powstaniu – lata 1944/1945

W nakazanym dniu wyjścia ludności cywilnej z Warszawy, Matka wraz ze mną dołączyła do długiej kolumny ludzi z tobołkami na plecach, wędrującej pieszo ulicą Wawelską w kierunku zachodnim. Wędrowałem i ja, podpierając się znalezionym kijkiem. Szliśmy wzdłuż całkowicie wypalonych i zburzonych domków. W pewnym momencie mój kijek natrafił na okrągły przedmiot leżący wśród zgliszcz na progu nieistniejącego już domku. Z przerażeniem stwierdziłem, że przedmiot ten, to wypalona czaszka ludzka. Po dotarciu do Dworca Zachodniego, wszyscy zostali wtłoczeni do wagonów towarowych i przewiezieni do Pruszkowa na teren Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, gdzie Niemcy zorganizowali obóz przejściowy dla ewakuowanej ludności Warszawy. Noc spędziliśmy na betonowej podłodze hali fabrycznej, pociętej torami i kanałami naprawczymi.

Powstanie warszawskie, ludność cywilna opuszczająca miasto po kapitulacjiPowstanie warszawskie, ludność cywilna opuszczająca miasto po kapitulacjifot. Archiwum Ilustracji WN PWN SA © Wydawnictwo Naukowe PWN

Następnego dnia, popędzani przez żandarmów niemieckich, stawiliśmy się do selekcji, dokonywanej na zewnątrz hali przez siedzącego przy stoliku grubego Niemca. W jedną stronę kierował on młodych ludzi przeznaczonych do transportu do Rzeszy w charakterze przymusowych robotników, w drugą kobiety z dziećmi i ludzi starszych. Na szczęście Matka wraz ze mną znalazła się w tej drugiej grupie. Pamiętam zmysł orientacji młodego Polaka, który został odłączony od starszej matki i skierowany do grupy robotników przymusowych. Wykorzystał on moment, gdy Niemiec zajęty był swoimi papierami na stoliku, przemknął za jego plecami i chyłkiem dołączył do swej matki.

Zostaliśmy wtłoczeni do pociągu złożonego z otwartych wagonów towarowych, tak zwanych węglarek. Po pewnym czasie pociąg ruszył w nieznanym dla nas kierunku. Jak się okazało na podstawie mijanych stacji, jechaliśmy na południe w kierunku Krakowa. Podróż trwała kilkanaście godzin, wszyscy byli przemarznięci, był to już październik. W wagonie tym obchodziłem moje dziesiąte urodziny (7-go października). Jedna z współpasażerek, dowiedziawszy się o tym, dała mi w prezencie zachowaną w jakiś sposób tabliczkę czekolady.

Gdy pociąg zatrzymał się na stacji Jędrzejów, części jadących nakazano wysiąść. Ku naszej radości, na stacji działał polski komitet pomocy wypędzonym z Warszawy, utworzony przez tolerowaną przez okupanta charytatywną organizację RGO (Rada Główna Opiekuńcza). Na peronie działała kuchnia polowa, wydająca posiłki zgłodniałym Warszawiakom. Do dzisiaj wspominam niezapomniany smak ziemniaków ze skwarkami i zsiadłego mleka.

gg3.jpg Zawarża rok 1943 lub 1944. Miniatury Zawarża rok 1943 lub 1944. Źródło: www.stary.chroberz.info
 

Zostaliśmy skierowani do dużej wsi Chroberz nad Nidą, będący ośrodkiem wielkich dóbr margrabiów Wielopolskich. I tutaj Niemcy widać szanujący polską arystokrację (w przeciwieństwie do Sowietów), pozostawili Wielopolskim piękny pałac w Chrobrzu. Otrzymaliśmy bilety na miejscową kolejkę wąskotorową o rozstawie szyn 60 cm. Trwająca wiele godzin podróż, przez Hajdaszek i Pińczów, nie była pozbawiona atrakcji. W pewnym momencie pociąg zatrzymał się w nocy gdzieś w lesie i wzdłuż wagonów zaczął przechodzić umorusany i kompletnie pijany pomocnik maszynisty z czapką w ręku, zbierając datki „na węgiel do lokomotywy, którego właśnie zabrakło”. Wszyscy wiedzieli, o jaki tu „węgiel” chodzi, ale wrzucali do czapki okupacyjne banknoty, chcąc jechać dalej.

ka3.jpg Pałac Wielopolskich w Chrobrzu. Miniatury Widok z balkonu pałacowego w stronę kapliczki parkowej. Pałac Wielopolskich w Chrobrzu. Prawdopodobnie koniec lat 30tych lub początek lat 40-tych. (arch. Małgorzata Judasz, www.stary.chroberz.info)

W Chrobrzu otrzymaliśmy opiekę ze strony personelu majątku Wielopolskich i skierowanie na kwaterę w nieczynnej szkółce wiejskiej w pobliskiej zapadłej wsi Zawarża. Do Zawarży jechaliśmy jednokonną furką, drogą gruntową wiodącą często dnem stromych wąwozów. Kwatera okazała się nieopalaną izbą szkolną, z noclegiem na podłodze na wiązce słomy.

Pewnego dnia w wiosce zatrzymał się jakiś tyłowy oddział niemiecki, wycofujący się na zachód przed następującymi wojskami sowieckimi. Byli to jacyś dobroduszni Bawarczycy. Po przybyciu, Niemcy otrzymali dostawę z kuchni i piekarni polowej i przystąpili do posiłku Przyglądałem się temu z daleka, aż w pewnej chwili starszy niemiecki żołnierz widząc małego Polaka łakomie spoglądającego na niemiecki posiłek zawołał mnie i wręczył długą białą bułkę. Uciekłem z tą bułką do Matki, od której natychmiast dostałem surową burę za to, że ośmieliłem się wziąć cokolwiek od Niemców. Pomimo tego bułkę zjedliśmy. Pobyt zimą w szkółce w Zawarży zapowiadał się mało zachęcająco, więc Matka rozpoczęła starania, aby wydostać się stamtąd do bardziej „cywilizowanego” miejsca. Nawiązała korespondencyjny kontakt z kuzynem Stanisławem Rowińskim, który już jako dyplomowany technik melioracji pracował w Zarządzie Miasta w Łowiczu. Pomny przygarnięcia go przez Matkę w Warszawie po wysiedleniu z Łodzi, zaprosił nas do siebie.

Pociągi kursowały jeszcze w miarę porządnie, zgodnie z niemiecką zasadą, że „Ordnung muss sein”. Pojechaliśmy tą samą wąskotorówką do Jędrzejowa, a dalej koleją szerokotorową przez Skierniewice do Łowicza.

(spisano we wrześniu 2009)

Zachęcamy do zapoznania się z pozostałymi artykułami z cyklu "Ludzie"