Maciej Kowalski, właściciel firmy „Geo-Mapa” z Chrobrza opowiada miesięcznikowi ”GEODETA” o wyzwaniach stojących przed geodetami nadzorującymi rozbudowę Elektrowni Kozienice.

„GEODETA”, to ogólnopolski miesięcznik traktujący o aktualnych zagadnienia z zakresu m.in. geodezji, kartografii, katastru, GIS-u, fotogrametrii czy teledetekcji. Przedstawia najnowsze rozwiązania techniczne stosowane w kraju i za granicą, informuje o pracach polskich naukowców, zmianach w prawie oraz sytuacji panującej na krajowym rynku geoinformacji.

Poniżej przedstawiamy fragment wywiadu, który w całości ukaże się w wydaniu papierowym „GEODETY”.

Podziękowania kieruje do Redakcji Miesięcznika GEODETA za możliwość publikacji materiału w naszym serwisie.

/Paweł, chroberz.info/

---------------------------------------------------------

Maciej Kowalski

JERZY KRÓLIKOWSKI: Jak firma geodezyjna z Chrobrza pod Pińczowem trafiła na jedną z największych inwestycji infrastrukturalnych w Polsce?

MACIEJ KOWALSKI, właściciel firmy Geo-Mapa: Na terenie Elektrowni Kozienice pojawiłem się już w 2010 roku, gdy decyzja o budowie nowego bloku jeszcze nie zapadła, a w miejscu jego przyszłej lokalizacji rósł las i dorodne grzyby. Wykonywaliśmy wówczas pomiary na potrzeby projektu, ale działo się to pod szyldem kieleckiej firmy OPGK Geomap. Prace geodezyjne ruszyły na dobre w 2012 roku, gdy spółka Enea Wytwarzanie podpisała z firmami Polimex-Mostostal oraz Hitachi umowę na budowę bloku 11. Zabraliśmy się wówczas za wykonanie mapy do celów projektowych, która objęła blisko 100 ha, a także obsługiwaliśmy przekładanie uzbrojenia terenu – zarówno nad -, na-, jak i podziemnego. Niestety, pod koniec 2013 roku spółka OPGK Geomap zbankrutowała. Kierownictwo budowy nabrało już jednak do naszej ekipy takiego zaufania, że nie chciało wyłaniać nowej firmy geodezyjnej. Wyszedłem wówczas do Polimexu z propozycją, że założę własne przedsiębiorstwo, które nie tylko przejmie prace geodezyjne na tej elektrowni, ale także weźmie pełną odpowiedzialność za dotychczas wykonane usługi. A że pochodzę z Chrobrza na pięknym Ponidziu, moja firma ma formalnie siedzibę właśnie tam.

Co wchodzi w zakres obowiązków Geo-Mapy?

W imieniu firmy Polimex-Mostostal prowadzimy nadzór geodezyjny, w ramach którego odpowiadamy za osnowę, bieżące prowadzenie mapy dyżurnej i kontrolę innych firm geodezyjnych pracujących na tej budowie. Będziemy ponadto „na pierwszej linii frontu”, gdyby pojawiły się jakieś problemy czy niejasności – mamy wówczas sprawdzić, co nie pasuje i skąd to wynika. Podkreślam jednak, że choć budowa ma już ponad 70% zaawansowania, nie mieliśmy jeszcze żadnej poważnej interwencji.

Ilu geodetów pracuje na tym placu budowy?

Z ramienia naszej firmy – 8, nie licząc mnie, bo ja nie prowadzę już pomiarów. Zdarzało się bowiem, że otrzymywałem nawet 165 telefonów dziennie, wszystkie oczywiście związane z budową. Obsługiwanie w takiej sytuacji tachimetru byłoby nieodpowiedzialne. Oprócz nas pracują tu firmy geodezyjne Geodimex z Krakowa, IBG z Mińska Mazowieckiego oraz Azymut z Kozienic. W szczycie prac budowlanych działało łącznie do 25 geodetów.

Kiedy było najbardziej gorąco?

Na etapie budowy żelbetów. Wtedy geodezja pracowała niemal non-stop – od inwentaryzacji wykopu, przez wytyczenie „na chudziaku”, inwentaryzację szalunków i zbrojenia, po wytyczanie poszczególnych poziomów osi konstrukcyjnych. Najwięcej pracy było wtedy, gdy równocześnie budowano chłodnię kominową oraz fundamenty maszynowni i kotłowni. W maszynowni niektóre elementy zalewane betonem należało pomierzyć z dokładnością lepszą niż 2 mm – my prowadziliśmy tu kontrolę kotew przed zatopieniem, za resztę obsługi odpowiadała natomiast firma IBG. Sami zapewnialiś­my za to pełną obsługę przy wylewce w kotłowni. Z dokładnością lepszą niż 5 mm należało tam pomierzyć kotwy, które miały utrzymać ważący 6 tys. ton kocioł zawieszony na czterech ogromnych filarach 97 metrów nad ziemią. Wylewka 22 tys. ton betonu za pomocą 6 pomp trwała 6 dni, w trakcie których surowiec non-stop dowożono z dwóch punktów, a dodatkowo zapewniono jeden rezerwowy. My w tym czasie na bieżąco kontrolowaliśmy szalunki, czy się nie rozprężają, oraz do dwóch razy dziennie mierzyliśmy kotwy. Taki fundament lany był z jednej strony, więc i przemieszczenia kotew były z tym kierunkiem zgodne, choć oczywiście wszystko zmieściło się w normie. Stres był wtedy ogromny. Wartość jednej takiej wylewki to ponad 4 mln zł. Choćby drobny błąd geodety może więc oznaczać koniec firmy, i na nic zdałoby się to, że jesteśmy ubezpieczeni. Na razie jednak skutecznie udaje nam się takich sytuacji unikać. To w dużej mierze zasługa świetnej załogi. Firma jest tak dobra jak ludzie, którzy dla niej pracują – z biegiem czasu coraz bardziej się o tym przekonuję...

Źródło: http://geoforum.pl/?page=news&id=22339